Może i listopad nie jest najlepszą porą na wyprawy europejskie, ale jakoś tak się złożyło, że obrany w pierwszej połowie roku 2014 kierunek południowo - zachodnich krańców naszego kontynentu pozostał na naszym wakacyjnym celowniku. Dlatego też z nadzieją na pogodę przynajmniej lepszą niż w kraju udaliśmy się samolotem do portugalskiego Faro, aby tam wypożyczonym samochodem zwiedzić okolice nadmorskie i na kilka szalonych dni zwrócić kompas w kierunku Lizbony. Kurorty nadmorskie okolic Algarve przywitały nas pogodą na tyle dobrą, że be przeszkód mogliśmy podziwiać ciekawą, nieco „marokańską” w stylu infrastrukturę okolicznych osad. Udaliśmy się również na Półwysep Świętego Wincentego (polecany nam przez znanego i lubianego dr Blewąskę), jako najbardziej wietrzny i najdalej na południowy - zachód wysunięty punkt Europy. Po kilku dniach pojechaliśmy do Lizbony, gdzie pogoda nas już nie rozpieszczała. Niestety znakomitą większość czasu spędzonego w portugalskiej stolicy zmagaliśmy się z deszczem i wiatrem. Mimo tego i mimo tragicznych warunków do jazdy samochodem i parkowania w mieście, udało nam się przeżyć to na co liczyliśmy najbardziej… Znakomity wieczór z muzyką Fado na żywo. Poznaliśmy ciekawych ludzi, kupiliśmy kilka pamiątek, odbyliśmy wiele spacerów uroczymi (szczególnie nocą), brukowanymi uliczkami miasta i obiecaliśmy sobie powrót w te strony już bez samochodu i z lepszą pogodą. Słowem - udany romans z Portugalią daje szanse na poważny związek. Czas pokaże…
Justyna i Michał Jaśnikowscy.