24 kwietnia, pod moim skromnym patronatem (miałem przyjemność bycia świadkiem na następczej imprezie), pod Tatrami, miał miejsce wieczór kawalerski mojego serdecznego przyjaciela Szefa, zwanego przez ogół Chickenem.
W komplecie stawili się wszyscy zaproszeni i dzielnie przetrwali wszystkie planowane punkty wieczoru, nieuchronnie, jak bywa w takich przypadkach, prowadzące do wieńczącego zmagania z przetworzonymi kartoflami głębokiego, życiodajnego i spokojnego snu. Pomimo dość spartańskich warunków noclegowych, osłabionego słuchu, wzroku i czucia w członkach, dzielnie stawiliśmy czoła sobocie, która prócz zwyczajnych podobnym sytuacjom dolegliwości, przygotowała również miłe niespodzianki, w postaci górskiego powietrza i pięknych widoków. Nieliczne, acz interesujące materiały multimedialne z tego wydarzenia dostępne są pod tym adresem i jak to zwykle bywa logiem i hasłem do nich jest imię naszego szanownego Kawalera.
Ślicznie dziękuję wszystkim za przybycie i dobrą zabawę. Pozdrawiam.